Szukaj
Close this search box.

W te wakacje trochę czasu spędziłem nad polskim morzem. Jest tam coś, co rzuca się w oczy bardziej niż parawany. Niewyobrażalny wręcz chaos, bałagan i pstrokacizna. Polskie miejscowości wypoczynkowe wyglądają jak bazary w niedzielny poranek. Albo gorzej, bo oprócz straganów ze wszystkim, co można wyprodukować z Chińskiej Republice Ludowej i okolicach, w uszy bije kakofonia dźwięków i hałasów.

W miejscowości, w której byłem dwa tygodnie, największe sklepy znajdowały się w tymczasowych halach namiotowych. Każda z tych hala była troszkę inna, ale łączył je ich ogólnie rzecz biorąc tandetny charakter. Jedni powiedzą, że w ten sposób te duże i znane marki wpisywały się w zastany kontekst ogólnego przestrzennego rozgardiaszu, ale dla mnie po prostu dokładały do niego swoje trzy grosze, pogarszając i tak już słaby wygląd tego miejsca.

“Polska z dykty” w Sarbinowie.

Ale! Można inaczej! W nieodległym Dźwirzynie dokładnie te same marki miały swoje sklepy, oferujące dokładnie te same promocje ulokowane nie na podłodze z palet przekrytej brudnym brezentem, ale w zupełnie przyzwoitym pasażu handlowym, dostępnym bezpośrednio z głównej ulicy. To miejsce było urządzone, schludne i wyposażone w nienarzucające się elementy małej architektury – jak drewniane pergole wzdłuż ścian, lekko ocieniające przechodniów.

Dźwirzyno – to samo, tylko porządnie.

Taka inwestycja jest rzecz jasna droższa niż kilka hal namiotowych i zwracać będzie się dłużej. Ale korzystają na niej wszyscy: inwestor w dłuższej perspektywie może osiągnąć zaplanowany zysk, kupujący i sprzedający mają lepsze warunki zakupów i pracy, a miejscowość zyskuje estetycznie i staje się bardziej atrakcyjna także dla bardziej wymagających letników.

W ten sposób zamiast bazaru dostajemy miejscowość wypoczynkową.