Szukaj
Close this search box.

Nowy Rok dwa lata temu spędziłem w Hongkongu. Jest to niezwykłe miejsce, które oszałamia natłokiem wrażeń. Szczególnie zapadły mi w pamięć jego cztery cechy.

Obraz pierwszy: bogactwo na dzień dobry

Hongkong wita gości jednym z największych terminali lotniczych na świecie, szczytowym dziełem pracowni Foster&Partners. Wszystko splata się tu w jedną, metalicznie perfekcyjną całość. Równie maszynowe są tu bagażowe taśmociągi, rozwożąca do poszczególnych części lotniska kolejka i modularne elementy architektury. Niczym w awangardowych projektach wczesnego modernizmu najważniejsza jest tu funkcjonalność, estetyka pojawia się tylko jako rytm ścian kurtynowych czy krzywizna multiplikowanych profili dachowych. To, co robi tutaj wrażenie to nie piękno, ale skala. Przylecieliśmy dwupiętrowym airbusem A380, który ledwo mieści się w kwadracie 80 na 80 metrów. Przy terminalu wygląda jak zabawka. Studnia ze schodami ruchomymi sprowadzającymi z gejtów do kolejki wożącej do hali przylotów ma iście rzymskie rozmiary. I być może o to chodziło – i rzymskim cesarzom, i hongkońskim władzom – ten zbudowany na sztucznej wyspie terminal to Koloseum naszych czasów.

Terminal lotniska w Hongkongu, proj. Foster and Partners

Ale to nie koniec wrażeń. Lotnisko stanowi tylko jeden element wielkiego projektu infrastrukturalnego, który miał usprawnić transport lotniczy w Hongkongu. Zanim zobaczymy wieżowce w Central pokonujemy autostradę prowadzącą widowiskowym nabrzeżem nad samym Morzem Południowochińskim, jeden z najdłuższych na świecie mostów wiszących, a zaraz potem jeden z najdłuższych na świecie mostów podwieszonych.

Obraz drugi: wertykalizm

Mało miejsca + dużo ludzi = gęstość. I tak jest w Hongkongu. Obszar Specjalnego Regionu Administracyjnego nie jest duży, a i tak znalazło się na nim miejsce na kilka rezerwatów przyrody. Do tego dość strome góry i efekt jest łatwy do przewidzenia – jeśli gdzieś da się budować, to nie ma co ograniczać się do kilku pięter. Wjeżdżając do miasta pociągiem od strony Shenzhen mijamy odpowiednik Ursynowa czy Tarchomina, tylko z przeskalowaną wysokością. To, co u nas ma być symbolem prestiżu i luksusu – apartamentowy wysokościowiec, jak Złota 44 czy Cosmopolitan przy Twardej – w Hongkongu jest smutną codziennością. Na kouluńskim przedmieściu mieszkalny blok trzydziesto-, czterdziesto-, pięćdziesięciopiętrowy nikogo nie dziwi.

SAMSUNG CSC
Widok dzielnicy Central, W głębi Port Wiktorii i półwysep Koulun

Budynków o wysokości powyżej 150 metrów jest w HK 300. Dla porównania w Nowym Jorku – 187, Dubaju – 148, Szanghaju 126, Warszawie – 6. Oczywiście największa koncentracja jest w centrum miasta na wyspie Hongkong. To stamtąd miasto, które jest biznesową i finansową stolicą Azji południowo-wschodniej zarządza swoimi wielomiliardowymi aktywami na całym świecie. Nie tylko biurowce są tam wielopoziomowe. Po ulicach jeżdżą piętrowe autobusy, a po torach – piętrowe tramwaje. Także pojęcie „parteru” jest w Hongkongu niejednoznaczne, czy może raczej wielowarstwowe. Aby to wielkie miasto z ciasnym centrum mogło funkcjonować w godzinach szczytu ruch został tam rozdzielony na trzy warstwy. Na takie hasło może przychodzić do głowy skrzyżowanie Jerozolimskich z Chałubińskiego, ale w HK to nie samochody mają priorytet, ale piesi. Mogą oni poruszać się przepastnymi podziemiami łączącymi biurowce ze stacjami metra, mogą również chodzić na poziomie „0”, ale jednocześnie, równolegle do tych dwóch ciągów zwykle jest też trzeci – na poziomie +1. Tam także znajdują się wejścia do budynków, zjazdy do metra i zejścia na przystanki. W ten sposób można przejść wzdłuż całego Central albo pod ziemią, mijając kolejne stacje metra, albo razem z niewielkim ruchem samochodowym, albo długimi wyniesionymi chodnikami. I z każdej z tych trzech opcji korzysta mniej więcej taka sama część ludzi, ponieważ każda z nich zapewnia wygodne wejście do budynków, centrów handlowych i stacji metra. Miasto jest tak wertykalne, że nawet parter zajmuje tu trzy poziomy.

SAMSUNG CSC
Widok dzielnicy Central, po lewej w głębi wielkie krzyżulce Bank of China, w tle majaczy The Centre

Obraz trzeci: kultura – europejski kawałek Azji

Hongkong przez 150 lat był częścią Korony brytyjskiej. I widać to na każdym kroku – począwszy od nazw miejsc i ulic, które wciąż brzmią „Victoria Harbour”, „Queen’s Road”,”Admiralty” i wciąż pisane są po angielsku i po chińsku, na charakterze zabudowy skończywszy. Będąc we wschodniej części Central można czasem zapomnieć, że jest się w Azji, a nie w londyńskim City. Ulice są równie wąskie, dość kręte i poukładane wydawałoby się przypadkowo, co może przypominać średniowieczny przedlokacyjny układ miejski. Do tego architektura w wielu miejscach ma wyraźny rys brytyjskiej epoki wiktoriańskiej i edwardiańskiej, a na jednym z placów stoi Kenotaf projektu Lutyensa – identyczny jak ten w Whitehall.

SAMSUNG CSC
Kawałek wielkomiejskiej przestrzeni publicznej w Central

Ale nie dajmy się zwieść. Wystarczy odejść kilka kroków od wypielęgnowanych, iście wimbledońskich trawników i przystrzyżonych żywopłotów, by trafić do prawdziwego azjatyckiego tygla, gdzie u stóp dwustumetrowego, szklanego biurowca można kupić ubitego na naszych oczach barana czy świeżą płaszczkę, a hipsterska sprzedawczyni smakołyków w okularach bez szkieł na nasze uprzejme „Zhe shi shenme?” [„Co to jest?”] odpowie angielskimi słowami, które brzmią jak chińskie zaklęcie „duck tongue”, a na naszą zdumioną minę ma kolejną odpowiedź: pokazuje nam język.

SAMSUNG CSC
Na hongkońskim bazarze u stóp szklanych wieżowców

Jednak trzeba przyznać, że lata europejskiego zarządzania i kosmopolityczny charakter miasta złagodziły jego „chińskość”. Hongkong jest świetnym miejscem na pierwszy kontakt z tą wielką i fascynującą, ale też całkowicie odmienną od naszej kulturą. Jeśli się spodoba – to warto wybrać się trochę na północ, do Kantonu i poczuć prawdziwe Chiny na własnej skórze.

Obraz czwarty: konsumpcja

Jeżeli w jakimś miejscu w Hongkongu gromadzą się ludzie, to na pewno jest już tam centrum handlowe. Na stacji metra można kupić to, co wszędzie na świecie na stacjach metra plus coś z chińskiej specyfiki – na przykład luksusowy grzebień z drewna, kamieni półszlachetnych lub kości słoniowej. Ceny: od równowartości 100 złotych w górę. Jeśli kiedyś chcieliście zapłacić 5000 złotych za grzebień, to stacja Jordan jest miejscem dla Was.

SAMSUNG CSC
A jeśli kogoś rozbolą stopy od chodzenia po sklepach, to pomoc już czeka

Handel jest w Hongkongu wszędzie, a miasto stało się centrum handlowym dla kontynentalnych Chin. Ceny dóbr luksusowych są tu znacząco niższe niż w reszcie kraju, więc nic dziwnego, że to właśnie ta branża przeżywa rozkwit. Widok ludzi wychodzących ze sklepów Chanel, Louis Vuitton czy Gucci objuczonych torbami jak po niedzielnych zakupach w Biedronce nikogo tu nie dziwi. Ale oczywiście nie sprzedaje się tu tylko absurdalnie drogich torebek. Na każdym kroku można kupić dosłownie wszystko. W najbardziej zaskakujących miejscach mogą być i suszone kurze nóżki, i drony do zdjęć lotniczych. Tylko na jeden typ sklepu się jakoś nie natknęliśmy – księgarnię.

Zobacz też nasze filmy o architekturze Hongkongu:


Artykuł ukazał się w 2014 roku w kwartalniku “Rzut”.